Rozdział Dziewiąty
Rozpacz
Coraz więcej żywych trupów zmierzało w stronę Ricka, Shane'a, Ethana i Carla. Brązowowłosy policjant spojrzał za siebie i zauważył kilkanaście stworów.
- Boże... - wycharczał i natychmiast wraz z synem wstał z ziemi - Ethan, umiesz strzelać? Tam znajdziesz broń i magazynki - dodał pokazujac ręką na bagażnik zielonego samochodu.
Policjanci zaczęli strzelać, a po chwili dołączył się do nich Eyrel. Gdy tylko rozległy się odgłosy wystrzeliwanych pocisków, przybiegł Dale, Andrea, Amy, Allen, Jim oraz Lori.
- Lori! Bierz Carla do samochodu! Tu jest zbyt niebezpiecznie - krzyknął Rick do żony zauwarzywszy ją.
Matka Carla przestraszona wzięła swojego syna i zaczęła biec w stronę pojazdu. Lecz nagle zaszedł im drogę jeden potwór. Lori natychmiast wyjęła z kabury pistolet, lecz pod wpływem strachu jej ręce drżały. Broń wypadła z jej dłoni, a "snuj" był coraz bliżej...
Nagle kobieta usłyszała ogłuszający dźwięk wystrzeliwanego pocisku, a potwór przed nią osunął się z hukiem na ziemię. Z lufy pistoletu Carla unosił się ledwo zauważalny dym.
- Mamusiu! Nic ci nie... Nie jest? - mruknął przestraszony chłopczyk. Nigdy jeszcze nie strzelał - jego strach był uzasadniony.
Po chwili Lori wraz z synem pobiegła dalej w kierunku samochodu.
Tymczasem Rick, Ethan i Shane strzelali do wyłaniających się z ciemności stworów. Zdawało się, że na miejsce każdego zabitego pojawiało się ich dwa razy tyle... A liczba naboi wciąż spadała. Allen, Dale i Jim stali po przeciwnej stronie i ochraniali Andreę i Amy uderzeniami łopat w głowy ropiejących, rozpadających się ciał.
Donna, Lori, Carol i dzieci siedziały zamknięte w samochodach. Na szczęście policjanci zauważyli, że żywych trupów jest coraz mniej.
- Amy, biegnij do samochodu! - krzyknęła Andrea do siostry. Dziewczyna posłuchała i zaczęła szybkim krokiem iść w stronę niebieskiego auta. Niespodziewanie tuż przed nią pojawił się potwór. Wyrósł jakby z ziemi.
Amy stała sparaliżowana strachem. Gdy chciała już uciec, było za późno. Stwór wpił się w jej szyję ropiejącymi resztkami zębów.
- Aaaaahh! - krzyknęła dziewczyna z bólu.
Brązowowłosy usłyszawszy to, powiedział do Shane'a i Ethana:
- Idę to sprawdzić!
Po chwili funkcjonariusz zauważył przerażający widok. Trup rozerwał ciało Amy i jadł jej jeszcze czerwone mięso...
- O Jezu... - wyszeptał i strzelił w głowę "snuja", który upadł na ziemię.
- Amy! Amy! Nie. Nie. Nieee! - wybuchła płaczem Andrea, która pojawiła się przy nieżywej już siostrze. Uklęknęła, objęła ją za barki i potrząsała z nadzieją, że dziewczyna się obudzi. Po jej policzkach spływały łzy - Amy... Siostrzyczko... Pro-proszę, o... Obudź się... Obudź! Proszę! - krzyczała.
Funkcjonariusz podszedł do blondwłosej. Popatrzył na Andreę i mruknął:
- Przykro mi... Ona nie żyje...
Dziewczyna odwróciła się w stronę Ricka. Jej blada twarz opisywała straszliwy ból i rozpacz... Spojrzała na pistolet, który mężczyzna trzymał w dłoni i go wyrwała. Przyłożyła lufę do czoła nieżywej dziewczyny i pociągnęła za spust. Rozległ się ogłuszający dźwięk wystrzelonego pocisku. Andrea po chwili wymamrotała:
- Nie... Nie chciałam, a-aby by-była... J... J... Jednym z nich...
W tym samym czasie Shane, Dale, Jim, Allen i Ethan zabijali już ostatnie potwory. Po około minucie wszystkie zmasakrowane ciała leżały na ziemi. Ale nagle jeden z żywych trupów nadspodziewanie żwawo rzucił się na Jima. Mężczyzna przewrócił stwora na trawę i z całej siły uderzał go metalową łopatą w głowę. Krzyczał:
- To ty zabiłeś moją rodzinę! To ty! Zabiłeś ich! Moją żonę! Moje dzieci!
Jim uderzał go ciągle, aż z głowy została tylko krwawa miazga. Ethan uporawszy się już ze stworami podszedł do mężczyzny i odciągnął go od trupa.
- Już... Jim, on nie żyje - wysapał Eyrel zmęczony ciągłym strzelaniem - Już wszystkie "snuje" nie żyją. Na dobre...
Andrea klęczała przy martwej siostrze... Patrzyła ze łzami w oczach tępo przed siebie. Po chwili do niej i do Ricka podszedł Dale, Shane i Allen. Pierwszy z nich, gdy zauważył leżącą Amy, stanął przy blondwłosej, pogładził jej głowę i mruknął:
- Boże... Andrea... T-tak mi przykro. Naprawdę...
Allen i Shane stali przy brązowowłosym i patrzyli się ze smutkiem w oczach na całą tą sytuację. Nagle podszedł do nich Ethan z Jimem, oraz kobiety z dziećmi. Było już bezpiecznie...
- Och, Rick... Ko... Kocham cię... Naprawdę, kocham cię... - mruknęła Lori do policjanta zastygając w jego objęciu. Cicho łkała.
- Nie płacz... Kochanie... Proszę... - powiedział Grimes do ucha żony.
Donna stała w objęciach Allena, Dale kucnął obok Andrei, Carol stała z przerażoną Sophią i Carlem, Ethan i Jim tuż obok. Wszyscy pogrążeni w ciszy przyglądali się rozpaczy blondwłosej...
- Jim... Jim! Ugryzł cię! - krzyknęła Lori patrząc na ramię mężczyzny. Rzeczywiście, był na nim ślad ugryzienia...
- To... To nic... Nic... - odrzekł Jim, a wszyscy z przestraszeniem popatrzyli na niego.
Rick rozejrzał się i odszedł, delikatnie puszczając ręce żony, w kierunku Shane'a i Ethana. Mruknął do czarnowłosego policjanta:
- Boże... To... Musimy ich nauczyć strzelać. Zapobiegać temu...
W odpowiedzi otrzymał twierdzące kiwnięcie głową przyjaciela.
Zaczął padać pierwszy w tym roku śnieg. Rick poczuł, jak pojedynczy płatek musnął jego czoło. Spojrzał w górę, wziął głęboki oddech. Podszedł do Lori i Carla, przytulił ich i razem z nimi poszedł w kierunku namiotu bez słowa.
Andrea, której twarz przypominała biel papieru, wciąż łkała klęcząc przed martwym ciałem siostry, a obok niej kucał Dale. Lekko dotknął ręką blond włosów dziewczyny i szepnął:
- Chodź... Już nic nie zrobisz... T-tak mi przykro... - przerwał, wziął głęboki oddech i dodał jeszcze ciszej: - Boże...
Ethan wraz z Shanem odwrócili się i wolno zaczęli zmierzać w kierunku samochodów. Eyrel spojrzał jeszcze raz za siebie; widział jak starszy mężczyzna pociesza wciąż dziewczynę. Czarnowłosy policjant pochylił głowę do góry, spojrzał na mozolnie opadające płatki śniegu, wziął głęboki oddech zimnego powietrza i zwrócił się do towarzysza drżącym głosem:
- To moja wina... Mogłem posłuchać Ricka. On... On mówił, abyśmy przenieśli obóz. Mówił, że jest tu niebezpiecznie... Tak, tak blisko miasta... Jezu...
Ethan popatrzył na Shane'a. Poklepał go po lewym ramieniu i odparł:
- Nie zadręczaj się... To wina tego... Porąbanego świata. I tych piekielnych stworów...
Policjant tylko przełknął ślinę i mruknął:
- Trzeba iść spać... - przerwał, a po chwili dodał jeszcze ciszej: - Tylko nie wiem, czy ktoś zaśnie po tym wszystkim...
Shane miał rację. Rick leżał w objęciach Lori, a tuż obok spał Carl. Brązowowłosy patrzył tępo w płachtę ciemnozielonego namiotu i myślał...
"Amy! Amy! Nie. Nie. Nieee!"
Długo myślał...
"Amy... Siostrzyczko..."
Bardzo długo myślał...
"Pro-proszę, o... Obudź się... Obudź! Proszę!"...
Po krótkim śnie Rick wstał, zarzucił na siebie bluzę i wyszedł powoli - tak, aby nie obudzić rodziny - na dwór. Zobaczył leżącą na ziemi cienką warstwę śniegu, a po chwili poczuł zimny powiew wiatru na placach. Zadrżał, szybko wszedł do namiotu i ubrał policyjną kurtkę.
Około czterdzieści minut później wszyscy mieszkańcy obozowiska stali przed świeżo wykopaną mogiłą. Patrzyli tępo na wbity w ziemi krzyż zrobiony z sękatych gałęzi. Trochę na przodzie stała Andrea. Miała zaciśnięte powieki - chciała więcej nie płakać, lecz łzy wciąż się pojawiały i spływały po jej policzkach...
Jim trzymał się ciągle za ramię, w które został zadrapany przez stwora. Wszyscy byli opatuleni w kraciaste koce; od czasu do czasu popadywał mały śnieżek. Krępującą ciszę wreszcie przerwał Dale:
- Amy... Ona była dobrą dziewczyną... - powiedział i westchnął.
- Nie... Nie zasługiwała na taki los... - mruknął smutno Shane. Ethan, który stał obok spojrzał się na niego. Widział, że policjant wciąż się obwinia o śmierć dziewczyny.
- Nikt. Nikt nie zasługuje... - odparł Rick wpatrzony w ziemię.
Obozowicze chwilę jeszcze stali. Kilka minut później brązowowłosy odparł:
- Chodźmy już... Robi się coraz zimniej.
Wszyscy odeszli w stronę kempingowca, samochodów i namiotów. Jedynie Andrea wraz z Dale'em została.
Godzinę później Grimes podszedł do Glenna, który rozmawiał wraz z Ethanem przy niebieskim samochodzie, stojącym obok kampera. Zapytał:
- Słuchaj, Glenn, czy jest tu w pobliżu jakiś supermarket czy jakikolwiek sklep?
Skośnooki chłopak zastanowił się, wziął głęboki oddech powietrza i odpowiedział:
- Tak, tak. Przy ulicy, przez którą zawsze wracam... No, wiesz - tam, gdzie są te domki jednorodzinne - dodał szybko młodzieniec zauważywszy pytające spojrzenie funkcjonariusza.
- No tak, jak mógłbym zapomnieć... - mruknął Rick.
- Jakby co, to mogę zaprowadzić. Droga jest względnie bezpieczna, tylko... Aż tak źle z zapasami? - rzekł zaciekawiony Glenn.
- Tak... Nie dość, że mało, to jeszcze jest coraz zimniej. Wiesz, potrzeba więcej jedzenia, aby nie zamarznąć...
- Taa... - mruknął skośnooki.
- To co? Idziecie dzisiaj ze mną? Może za jakąś godzinę - zapytał brązowowłosy patrząc na Eyrela.
- Pewnie, przecież nie tylko ty tu jesz - odparł Ethan, a młodzieniec pokiwał głową potwierdzająco.
- Dobra... Dzięki. Chodźmy po innych - powiedział policjant.
Po kilkunastu minutach Rick, Shane, Glenn i Ethan przedzierali się przez las. Ośnieżone, gołe gałęzie drzew lekko poruszały się na porywistym wietrze. Wszyscy mężczyźni trzymali pistolety w dłoniach, a przy pasach mieli podwieszane magazynki.
Grimes szedł na przodzie, tuż za nim skośnooki młodzieniec. Nagle zza drzew i krzaków zaczął się wyłaniać potężny budynek marketu. Był cały niebieski; wisiał na nim napis: "AtlantaShop".
- Jesteśmy... - wycharczał Glenn lekko zmęczony.
Ale nie tylko oni byli przy sklepie. Na parkingu stały trzy samochody, a obok nich ludzie.
- Kurwa, mamy towarzystwo - parsknął brązowowłosy funkcjonariusz, zatrzymujący wszystkich gestem dłoni.
- Boże... - wycharczał i natychmiast wraz z synem wstał z ziemi - Ethan, umiesz strzelać? Tam znajdziesz broń i magazynki - dodał pokazujac ręką na bagażnik zielonego samochodu.
Policjanci zaczęli strzelać, a po chwili dołączył się do nich Eyrel. Gdy tylko rozległy się odgłosy wystrzeliwanych pocisków, przybiegł Dale, Andrea, Amy, Allen, Jim oraz Lori.
- Lori! Bierz Carla do samochodu! Tu jest zbyt niebezpiecznie - krzyknął Rick do żony zauwarzywszy ją.
Matka Carla przestraszona wzięła swojego syna i zaczęła biec w stronę pojazdu. Lecz nagle zaszedł im drogę jeden potwór. Lori natychmiast wyjęła z kabury pistolet, lecz pod wpływem strachu jej ręce drżały. Broń wypadła z jej dłoni, a "snuj" był coraz bliżej...
Nagle kobieta usłyszała ogłuszający dźwięk wystrzeliwanego pocisku, a potwór przed nią osunął się z hukiem na ziemię. Z lufy pistoletu Carla unosił się ledwo zauważalny dym.
- Mamusiu! Nic ci nie... Nie jest? - mruknął przestraszony chłopczyk. Nigdy jeszcze nie strzelał - jego strach był uzasadniony.
Po chwili Lori wraz z synem pobiegła dalej w kierunku samochodu.
Tymczasem Rick, Ethan i Shane strzelali do wyłaniających się z ciemności stworów. Zdawało się, że na miejsce każdego zabitego pojawiało się ich dwa razy tyle... A liczba naboi wciąż spadała. Allen, Dale i Jim stali po przeciwnej stronie i ochraniali Andreę i Amy uderzeniami łopat w głowy ropiejących, rozpadających się ciał.
Donna, Lori, Carol i dzieci siedziały zamknięte w samochodach. Na szczęście policjanci zauważyli, że żywych trupów jest coraz mniej.
- Amy, biegnij do samochodu! - krzyknęła Andrea do siostry. Dziewczyna posłuchała i zaczęła szybkim krokiem iść w stronę niebieskiego auta. Niespodziewanie tuż przed nią pojawił się potwór. Wyrósł jakby z ziemi.
Amy stała sparaliżowana strachem. Gdy chciała już uciec, było za późno. Stwór wpił się w jej szyję ropiejącymi resztkami zębów.
- Aaaaahh! - krzyknęła dziewczyna z bólu.
Brązowowłosy usłyszawszy to, powiedział do Shane'a i Ethana:
- Idę to sprawdzić!
Po chwili funkcjonariusz zauważył przerażający widok. Trup rozerwał ciało Amy i jadł jej jeszcze czerwone mięso...
- O Jezu... - wyszeptał i strzelił w głowę "snuja", który upadł na ziemię.
- Amy! Amy! Nie. Nie. Nieee! - wybuchła płaczem Andrea, która pojawiła się przy nieżywej już siostrze. Uklęknęła, objęła ją za barki i potrząsała z nadzieją, że dziewczyna się obudzi. Po jej policzkach spływały łzy - Amy... Siostrzyczko... Pro-proszę, o... Obudź się... Obudź! Proszę! - krzyczała.
Funkcjonariusz podszedł do blondwłosej. Popatrzył na Andreę i mruknął:
- Przykro mi... Ona nie żyje...
Dziewczyna odwróciła się w stronę Ricka. Jej blada twarz opisywała straszliwy ból i rozpacz... Spojrzała na pistolet, który mężczyzna trzymał w dłoni i go wyrwała. Przyłożyła lufę do czoła nieżywej dziewczyny i pociągnęła za spust. Rozległ się ogłuszający dźwięk wystrzelonego pocisku. Andrea po chwili wymamrotała:
- Nie... Nie chciałam, a-aby by-była... J... J... Jednym z nich...
W tym samym czasie Shane, Dale, Jim, Allen i Ethan zabijali już ostatnie potwory. Po około minucie wszystkie zmasakrowane ciała leżały na ziemi. Ale nagle jeden z żywych trupów nadspodziewanie żwawo rzucił się na Jima. Mężczyzna przewrócił stwora na trawę i z całej siły uderzał go metalową łopatą w głowę. Krzyczał:
- To ty zabiłeś moją rodzinę! To ty! Zabiłeś ich! Moją żonę! Moje dzieci!
Jim uderzał go ciągle, aż z głowy została tylko krwawa miazga. Ethan uporawszy się już ze stworami podszedł do mężczyzny i odciągnął go od trupa.
- Już... Jim, on nie żyje - wysapał Eyrel zmęczony ciągłym strzelaniem - Już wszystkie "snuje" nie żyją. Na dobre...
Andrea klęczała przy martwej siostrze... Patrzyła ze łzami w oczach tępo przed siebie. Po chwili do niej i do Ricka podszedł Dale, Shane i Allen. Pierwszy z nich, gdy zauważył leżącą Amy, stanął przy blondwłosej, pogładził jej głowę i mruknął:
- Boże... Andrea... T-tak mi przykro. Naprawdę...
Allen i Shane stali przy brązowowłosym i patrzyli się ze smutkiem w oczach na całą tą sytuację. Nagle podszedł do nich Ethan z Jimem, oraz kobiety z dziećmi. Było już bezpiecznie...
- Och, Rick... Ko... Kocham cię... Naprawdę, kocham cię... - mruknęła Lori do policjanta zastygając w jego objęciu. Cicho łkała.
- Nie płacz... Kochanie... Proszę... - powiedział Grimes do ucha żony.
Donna stała w objęciach Allena, Dale kucnął obok Andrei, Carol stała z przerażoną Sophią i Carlem, Ethan i Jim tuż obok. Wszyscy pogrążeni w ciszy przyglądali się rozpaczy blondwłosej...
- Jim... Jim! Ugryzł cię! - krzyknęła Lori patrząc na ramię mężczyzny. Rzeczywiście, był na nim ślad ugryzienia...
- To... To nic... Nic... - odrzekł Jim, a wszyscy z przestraszeniem popatrzyli na niego.
Rick rozejrzał się i odszedł, delikatnie puszczając ręce żony, w kierunku Shane'a i Ethana. Mruknął do czarnowłosego policjanta:
- Boże... To... Musimy ich nauczyć strzelać. Zapobiegać temu...
W odpowiedzi otrzymał twierdzące kiwnięcie głową przyjaciela.
Zaczął padać pierwszy w tym roku śnieg. Rick poczuł, jak pojedynczy płatek musnął jego czoło. Spojrzał w górę, wziął głęboki oddech. Podszedł do Lori i Carla, przytulił ich i razem z nimi poszedł w kierunku namiotu bez słowa.
Andrea, której twarz przypominała biel papieru, wciąż łkała klęcząc przed martwym ciałem siostry, a obok niej kucał Dale. Lekko dotknął ręką blond włosów dziewczyny i szepnął:
- Chodź... Już nic nie zrobisz... T-tak mi przykro... - przerwał, wziął głęboki oddech i dodał jeszcze ciszej: - Boże...
Ethan wraz z Shanem odwrócili się i wolno zaczęli zmierzać w kierunku samochodów. Eyrel spojrzał jeszcze raz za siebie; widział jak starszy mężczyzna pociesza wciąż dziewczynę. Czarnowłosy policjant pochylił głowę do góry, spojrzał na mozolnie opadające płatki śniegu, wziął głęboki oddech zimnego powietrza i zwrócił się do towarzysza drżącym głosem:
- To moja wina... Mogłem posłuchać Ricka. On... On mówił, abyśmy przenieśli obóz. Mówił, że jest tu niebezpiecznie... Tak, tak blisko miasta... Jezu...
Ethan popatrzył na Shane'a. Poklepał go po lewym ramieniu i odparł:
- Nie zadręczaj się... To wina tego... Porąbanego świata. I tych piekielnych stworów...
Policjant tylko przełknął ślinę i mruknął:
- Trzeba iść spać... - przerwał, a po chwili dodał jeszcze ciszej: - Tylko nie wiem, czy ktoś zaśnie po tym wszystkim...
Shane miał rację. Rick leżał w objęciach Lori, a tuż obok spał Carl. Brązowowłosy patrzył tępo w płachtę ciemnozielonego namiotu i myślał...
"Amy! Amy! Nie. Nie. Nieee!"
Długo myślał...
"Amy... Siostrzyczko..."
Bardzo długo myślał...
"Pro-proszę, o... Obudź się... Obudź! Proszę!"...
Po krótkim śnie Rick wstał, zarzucił na siebie bluzę i wyszedł powoli - tak, aby nie obudzić rodziny - na dwór. Zobaczył leżącą na ziemi cienką warstwę śniegu, a po chwili poczuł zimny powiew wiatru na placach. Zadrżał, szybko wszedł do namiotu i ubrał policyjną kurtkę.
Około czterdzieści minut później wszyscy mieszkańcy obozowiska stali przed świeżo wykopaną mogiłą. Patrzyli tępo na wbity w ziemi krzyż zrobiony z sękatych gałęzi. Trochę na przodzie stała Andrea. Miała zaciśnięte powieki - chciała więcej nie płakać, lecz łzy wciąż się pojawiały i spływały po jej policzkach...
Jim trzymał się ciągle za ramię, w które został zadrapany przez stwora. Wszyscy byli opatuleni w kraciaste koce; od czasu do czasu popadywał mały śnieżek. Krępującą ciszę wreszcie przerwał Dale:
- Amy... Ona była dobrą dziewczyną... - powiedział i westchnął.
- Nie... Nie zasługiwała na taki los... - mruknął smutno Shane. Ethan, który stał obok spojrzał się na niego. Widział, że policjant wciąż się obwinia o śmierć dziewczyny.
- Nikt. Nikt nie zasługuje... - odparł Rick wpatrzony w ziemię.
Obozowicze chwilę jeszcze stali. Kilka minut później brązowowłosy odparł:
- Chodźmy już... Robi się coraz zimniej.
Wszyscy odeszli w stronę kempingowca, samochodów i namiotów. Jedynie Andrea wraz z Dale'em została.
Godzinę później Grimes podszedł do Glenna, który rozmawiał wraz z Ethanem przy niebieskim samochodzie, stojącym obok kampera. Zapytał:
- Słuchaj, Glenn, czy jest tu w pobliżu jakiś supermarket czy jakikolwiek sklep?
Skośnooki chłopak zastanowił się, wziął głęboki oddech powietrza i odpowiedział:
- Tak, tak. Przy ulicy, przez którą zawsze wracam... No, wiesz - tam, gdzie są te domki jednorodzinne - dodał szybko młodzieniec zauważywszy pytające spojrzenie funkcjonariusza.
- No tak, jak mógłbym zapomnieć... - mruknął Rick.
- Jakby co, to mogę zaprowadzić. Droga jest względnie bezpieczna, tylko... Aż tak źle z zapasami? - rzekł zaciekawiony Glenn.
- Tak... Nie dość, że mało, to jeszcze jest coraz zimniej. Wiesz, potrzeba więcej jedzenia, aby nie zamarznąć...
- Taa... - mruknął skośnooki.
- To co? Idziecie dzisiaj ze mną? Może za jakąś godzinę - zapytał brązowowłosy patrząc na Eyrela.
- Pewnie, przecież nie tylko ty tu jesz - odparł Ethan, a młodzieniec pokiwał głową potwierdzająco.
- Dobra... Dzięki. Chodźmy po innych - powiedział policjant.
Po kilkunastu minutach Rick, Shane, Glenn i Ethan przedzierali się przez las. Ośnieżone, gołe gałęzie drzew lekko poruszały się na porywistym wietrze. Wszyscy mężczyźni trzymali pistolety w dłoniach, a przy pasach mieli podwieszane magazynki.
Grimes szedł na przodzie, tuż za nim skośnooki młodzieniec. Nagle zza drzew i krzaków zaczął się wyłaniać potężny budynek marketu. Był cały niebieski; wisiał na nim napis: "AtlantaShop".
- Jesteśmy... - wycharczał Glenn lekko zmęczony.
Ale nie tylko oni byli przy sklepie. Na parkingu stały trzy samochody, a obok nich ludzie.
- Kurwa, mamy towarzystwo - parsknął brązowowłosy funkcjonariusz, zatrzymujący wszystkich gestem dłoni.
* * * * *
Cześć!
Chcę Was przeprosić za to, że rozdział ten nie pojawił się na czas - jest to spowodowane końcem roku szkolnego. Postaram się teraz, aby notki pojawiały się regularnie!
Pozdrawiam, PiSaRz.
Kolejne świetnie opowiadanie czekam na więcej
OdpowiedzUsuńNiezły rozdział. Czekam na więcej. Mam tylko jedną uwagę. Zamiast pisać jeden rozdział o grupie Ricka i jeden rozdział o Darylu, mieszaj oba te wątki w każdym rozdziale. Ale to moje zdanie, zrobisz jak zechcesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Olek. :)
Będzie tak od następnej części - czyli po 13 rozdziale :)
Usuń