Rozdział Dziesiąty
Mordercy
Opcja komentarzy została stworzona nie dlatego, aby bezwładnie się
snuła pod każdym rozdziałem, ale dlatego, aby uszczęśliwić autora
owych rozdziałów. A więc, drodzy czytelnicy, proszę o nie!
Dają one niesamowitą motywację do dalszego pisania! :)
Czarnowłosy, umięśniony mężczyzna szedł przed siebie celując we wszystkie strony kuszą. Szedł w ciemność, która nie pozwalała mu coraz to więcej dostrzec. Ledwo zauważył wiszącą na żyłce z sufitu tabliczkę, która zawierała informację, że tą drogą można dotrzeć do kas. Daryl na chwilę się zatrzymał. Jako, że wciąż szedł wzdłuż zakurzonych, gdzieniegdzie zabitych deskami okien, lewą ręką potarł szybę w celu zauważenia czegokolwiek na zewnątrz budynku. Momentalnie fragment podłogi, która była wykonana to z zielonych, to z białych kafelków, zajaśniał od światła zachodzącego już słońca.
Mężczyzna przyłożył twarz do okna i rozejrzał się. Zauważył rozmawiających braci i małą Penny stojącą w objęciach Philipa. Potem widział, jak Brian nagle się odwrócił, a później zauważył duży, szary pojazd z przyczepą, na której ktoś siedział. Ktoś z bronią.
Czarnowłosego źrenice rozszerzyły się. Przez chwilę spuścił oczy w dół i mruknął do siebie:
- Cholera.
Natychmiast odbiegł od szyby i zaczął szukać brata. Biegł szybko, lecz jak najciszej; chciał, aby ci z samochodu nie wiedzieli, że Merle i on są w środku stacji benzynowej.
Po kilkunastu sekundach zobaczył siwowłosego oglądającego jakąś gazetę. Podszedł do brata i powiedział do niego cicho:
- Mamy kłopoty... Jacyś uzbrojeni ludzie na dworze.
Merle oderwał dopiero teraz wzrok od starego czasopisma, popatrzył na czarnowłosego zmieszany i odparł:
- Kurwa, musimy tam iść.
Starszy mężczyzna podbiegł do okna i wyjrzał przez nie. Zauważył, jak nieznajomi zatrzymali pojazd. Wrócił szybko do brata i dodał:
- Chodź za mną, widziałem tylne wyjście...
Daryl poszedł za siwowłosym oglądając się za siebie co chwilę. Był razem z nim na dworze, a następnie powoli przeszedł na bok budynku. Merle zajrzał powoli za róg budynku. Zauważył stojący samochód, lecz nikogo w nim nie było. Odwrócił głowę w stronę Daryla i powiedział:
- Idziemy powoli, braciszku. Powoli - zaakcentował ostatnie słowo.
Delikatnie stawiając kroki na ciemnozielonej, bujnej trawie, coraz to bardziej zbliżali się do kolejnego rogu sklepu stacji. Siwowłosy zatrzymał się i pokazał znakiem ręki, aby jego brat to samo uczynił.
- Nie... Nie róbcie nic nam - rzekł stanowczo Brian trzymając prawą ręką kabury. Jednak po jego twarzy było widać, że się bał. Philip czuł się gorzej - nerwowo ściskał córkę w ramionach stojąc za bratem.
- A skąd wiesz, że chcemy wam coś zrobić? - odparł z uśmiechem jeden z mężczyzn, który stał na przeciw kasztanowłosego. W lewej ręce trzymał karabin, przy skórzanym pasie miał nóż oraz kaburę z pistoletem. Na sobie miał czarną kurtkę, brązowe spodnie i białe buty. Był wręcz jasnowłosy, miał też kilkudniowy zarost.
- Po prostu nie wyglądacie na... Na dobrych ludzi... - wparował Philip.
- Ha, ha! Słyszałeś go, Roger? "Nie wyglądamy na dobrych ludzi"! Ha, ha - krzyknął rozbawiony jeden z czterech towarzyszy jasnowłosego - teraz zarówno Merle, Daryl, jak i Brian i Phil wiedzieli, że nazywał się Roger.
Wszyscy mężczyźni z szarego samochodu wybuchli po tych słowach głośnym śmiechem. Lecz po chwili przyszło do nich towarzystwo w postaci ropiejących, niekompletnych, snujących się ciał.
Stworów było ponad dziesięć. Zaczęły podchodzić od strony lasu, który znajdował się po drugiej stronie szosy, na której stał pojazd. Gdy tylko usłyszano je, wszyscy momentalnie odwrócili się w ich stronę.
- Kurwa, po co się tak głośno śmialiście, idioci? - warknął zdenerwowany Roger, podniósł karabin M4 i celując we wszystkie strony dodał: - Mark, Thomas i Paul chodźcie ze mną ich załatwić. Ty tu zostaniesz, i masz ich pilnować - wskazał palcem na niskiego, łysego mężczyznę w fioletowej koszuli i szarych spodniach.
Po chwili Brian, Philip i Penny stali przy ścianie budynku stacji na przeciw tylko łysego mężczyzny. Kasztanowłosy wiedział, że nie może takiej sytuacji przegapić. Powoli jego ręka skierowała się w stronę kabury. Lekko ujął skórzane, brązowe otwarcie i chciał uchylić. Ale zauważył, że mężczyzna naprzeciw nie odrywał od niego wzroku, jak wcześniej.
Tymczasem Daryl i Merle podbiegli za róg budynku, zza którego wyszli ze stacji, ponieważ byli na wyciągnięcie ręki potworów i grupa Rogera zaczęła się do nich zbliżać, aby je zabić.
Nagle wszyscy usłyszeli straszny krzyk. Był to jeden z towarzyszy jasnowłosego - Mark. Zbyt blisko przybliżył się do żywego trupa i został ugryziony, skazany na egzystencję stwora...
Przeraźliwy wrzask ugryzionego spowodował, że i łysy mężczyzna stojący przed braćmi i dziewczynką obejrzał się w stronę kompanów.
To był ten moment. Najlepszy moment na szybkie wyjęcie pistoletu z kabury i wystrzelenie mu w nogę, aby uciec. Przy okazji zapraszając Rogerowi i przyjaciołom nowych kolegów, tylko ciut mniej żywych.
I Brian tak zrobił.
- Ahhhh! Co ty zrobiłeś, skurwielu?! - warczał z bólu ugodzony w prawą nogę mężczyzna. Kurczowo trzymał się rany, próbując zatamować krwawienie. Ale karmazynowej cieczy pojawiało się coraz więcej - widocznie kasztanowłosy wycelował w tętnicę.
Philip stał jak wryty. Nie wiedział za bardzo, co się wydarzyło. Był zszokowany zachowaniem brata. Wziął szybko na ręce Penny i ją przytulił.
- Chodź za mną, uciekajmy! - krzyknął do brata Brian.
Pobiegli wgłąb budynku, słysząc za sobą głos jasnowłosego: "Ben, nic ci nie... Oni uciekli! Łapać ich, kurwa!". Mimo to kasztanowłosy nie obejrzał się, biegł w kierunku tylnego wejścia, prowadząc Phila i Penny. Co chwilę odpychał półki za siebie - jak tylko mógł - aby zatarować drogę.
Szybkim ruchem dłoni otworzył drzwi wyjściowe; te z piskiem się otworzyły. Przepuścił brata i małą dziewczynkę, poganiając ich:
- Biegnijcie, szybko!
Philip i jego córka wychodząc praktycznie zderzyli się z Darylem i Merlem. Czarnowłosy z niedowierzaniem powiedział:
- To wy! Jak wam się udało...
Przerwał mu Brian stojąc w drzwiach:
- Nie ma czasu, oni nas go... Ghrrg!
I w tym momencie po całej okolicy rozbrzmiał ogłuszający huk wystrzelonego pocisku, a kasztanowłosy mężczyzna upadł na trawę z postrzeloną klatką piersiową trzymając się w miejscu rany. Leżał na brzuchu, a wokół niego pojawiało się coraz więcej ciemnoczerwonej cieczy. Z wielkim wysiłkiem podniósł głowę, spojrzał na stojącego naprzeciwko zapłakanego brata. Po chwili także z jego ust zaczęła wypływać krew. Brian wygiął wargi w nieokreślony grymas, i wyjąkał:
- U... Uciekaj...
Z jego oczu wyleciało kilka łez i skonał.
Daryl i siwowłosy patrzyli na tą scenę z niedowierzaniem w oczach. Philip chciał rzucić się w kierunku brata, sprawdzić czy żyje... Ale Merle mu w tym przeszkodził. Pociągnął go za koszulę i wymusiwszy poważny, spokojny ton głosu, powiedział:
- Musimy iść, chłopie! Oni nas zabiją...
- Niee! To mój... - wrzasnął Phil, lecz tym razem czarnowłosy go pociągnął mocno.
Z wielkim oporem pobiegli przez ulicę w kierunku lasu. Daryl biegł na końcu; obejrzał się za siebie i zauważył, jak Roger z pistoletem w dłoni kopnął z całej siły martwe ciało Briana. Za nim stali jego towarzysze. Widocznie zaniechali pościgu...
Philip ze łzami w oczach podążał za siwowłosym trzymając na rękach Penny. Nie zważał na to, co dookoła się dzieje - biegł, myśląc o zmarłym bracie, który go chronił i pomagał mu... Mu i jego córce.
Był dla niego jedną z dwóch najbliższych osób, które zostały żywe na tym porąbanym świecie. Wiedział teraz, że musi zrobić wszystko dla Penny.
Wszystko.
- Możemy... Możemy już zatrzymać się, tatusiu? - mruknęła dziewczynka do ucha rodziciela.
- Tak... - odpowiedział cicho Philip i zatrzymał się. Po chwili dodał głośniej, aby Daryl i Merle go usłyszeli: - Tak, zatrzymajmy się.
Czarnowłosy odwrócił się w kierunku Phila; stał kilka metrów dalej. Obok stał siwowłosy, który lekko dyszał ze zmęczenia. Daryl wziął kuszę w lewą rękę z prawej i odparł:
- Możemy. Widziałem... - przerwał, zerknął na trzymającego na rękach córkę Philipa i dodał: - Widziałem, że te skurwysyny przestały nas gonić, tuż... Tuż po śmierci Briana...
Merle i czarnowłosy podeszli do towarzyszy, którzy usiedli na zwalonym pniu drzewa. Mała Penny bawiła się różnokolorowymi liśćmi, które coraz szybciej opadały z drzew.
Kilka minut wszyscy siedzieli w ciszy. Phil zaciskając dłonie w pięści powiedział:
- To moja wina... Bra... Brai... - nie mógł wymówić imienia brata, ponieważ w jego oczach natychmiast pojawiały się łzy - On... On chciał mnie nauczyć bronić się, strzelać... Ale ja się upierałem, że... Że nie chcę... T-to moja wina. To przeze mnie Brian umarł...
Philip rozpłakał się dosłownie jak dziecko. Dziewczynka podeszła do taty i przytuliła go. Daryl, który siedział naprzeciw niego, rzekł spokojnie:
- Nie zadręczaj się... To nie twoja wina. To nie jest nikogo wina. To nie ty go zabiłeś, tylko ten skurwiel. Naprawdę... Nie musisz się zadręczać...
- Mój braciszek ma wyjątkowo rację... - wtrącił siwowłosy.
Nagle zza krzyków wyłonił się jeden żywy trup... Zmierzał w kierunku Phila. Ten wstał i wziął grubą gałąź, która leżała na ziemi. Czarnowłosy już chciał podejść i mu pomóc, lecz brat zatrzymał go ruchem dłoni. Gdy tylko ropiejące, śmierdzące stęchlizną ciało podeszło na długość kilkunastu centymetrów do ojca Penny, ten zamachnął się i zaczął z całej siły walić stwora w głowę.
Jeden cios, drugi, trzeci, czwarty i trup leżał na ziemi. Lecz jeszcze pomrukiwał.
Philip zmiażdżył mu kruchą pozostałość czaszki swoim butem. Po chwili cały roztrzęsiony i zdenerwowany parsknął:
- Pomszczę Briana. Ten skurwiel już nie żyje.
I pobiegł w kierunku stacji benzynowej, ciągnąc córkę za rękę.
Nie był sobą.