Rozdział Siódmy
Atak
Dla mojego kolegi Olka, za to,
że niezmiernie oczekuje na kolejne
rozdziały moich wypocin, oraz za
to, że je komentuje! Dziękuję!
- Biegnij, Glenn! Biegnij! - krzyknął zdenerwowany Rick. W dłoni trzymał toporek. Tuż za nim biegł Glenn wożąc metalowy, sklepowy wózek ze strzelbami, karabinami, pistoletami i zapakowanymi w plastikowych pudełkach nabojami. Praktycznie ze wszystkich stron otaczały ich żądne krwi, ropiejące, rozkładające się, niekompletne trupy, które dzięki dziwnej namiastce życia stadnym instynktem snuły się w stronę mężczyzn w celu konsumpcji ich.
Z szarych, kłębiastych chmur spadał strumieniami deszcz. Na asfalcie po którym policjant i skośnooki biegli, powstawały kałuże. Przez wodę nawierzchnia stała się śliska i nagle...
- Rick! - krzyknął młodzieniec, wózek w jego dłoniach zatrząsł się i razem z nim upadł z hukiem na ziemię.
- Szlag! Postaw wózek i weź tyle broni, ile zdołasz! Szybko! - odparł funkcjonariusz rozglądając się wokół. Otaczały go potwory, dlatego natychmiast dobył z kabury pistolet i zaczął strzelać do stworów. Tylko, że na miejscu jednego zabitego pojawiały się dwa kolejne...
- O Boże! - wykrzyknął Glenn widząc żywego trupa, który szedł w jego stronę. Chłopak wciąż zbierając rozsypane na asfalcie spluwy i naboje w pozycji kucającej - gdy potwór był na prawdę blisko - kopnął go nogą w ropiejącą pozostałość golenia i kolbą rewolweru podniesionego z nawierzchni rozpłatał jego czaszkę.
Rick toporkiem zamachnął się na żywego trupa stojącego przed nim, przez co oderwał mu głowę od reszty niekompletnego ciała. Przez to nie zauważył stwora, który zaszedł go od tyłu... I łapczywie ugryzł w ramię, odrywając przy tym kawałek materiału z kurtki.
- Jaaaai! - krzyknął wystraszony brązowowłosy odpychając potwora i uderzając go z całej siły narzędziem w ropiejące czoło.
- Chodź, Rick!!! Pospiesz się, bo zginiemy!!! - powiedział skośnooki. Trzymał już wózek pełen broni i czekał na towarzysza, aby pobiec dalej.
Policjant podbiegł, złapał metalową obręcz wózka i zaczął razem z Glennem przedzierać się przez niezliczone ilości potworów.
- Chyba nam się uda! Już prawie jesteśmy! - krzyknął chłopak, zauważywszy drewniany płot na końcu zaułka, do którego biegli.
Rick co chwilę strzelał mierząc w głowy żywych trupów. Ktoś, kto by słyszał wystrzały, na pewno pomyślałby, że są one wydawane seriami.
- Nie gadaj, tylko biegnij! - odpowiedział funkcjonariusz chłopakowi, a po chwili już znajdował się razem z towarzyszem i wózkiem pełnym broni za drewnianym płotem, na ulicy znanych już domków jednorodzinnych.
Mężczyźni przeszli chwilę na drodze rozglądając się co chwilę za siebie, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie mają towarzystwa w postaci ruszających się niekompletnych ciał... Na szczęście byli na ulicy sami. Prawie sami.
- Co, u diabła, tam się dzieje? - wymamrotał brązowowłosy wytężając wzrok przed siebie. Jego oczom ukazało się kilka sylwetek ludzi bądź stworów. Jeden z nich poruszał się nadzwyczaj żywo... - Zaraz... Zobacz tam, Glenn. Tam jest człowiek!
Skośnooki popatrzył przed siebie, tam, gdzie palec policjanta mu wskazywał. Chłopak i funkcjonariusz byli już coraz bliżej tej osoby. Wokół niej leżały ciała już całkowicie martwe.
Gdy znajdowali się oni już na odległości kilku metrów, dokładnie przyjrzeli się tajemniczej postaci. Był to mężczyzna w czarnych, krótkich włosach i czarnej, również krótkiej brodzie. Jego ciemnozielone oczy były skierowane w kierunku Ricka i Glenna. Był on ubrany w czarną kurtkę, szare jeansy i czarne buty sportowe.
- Spokojnie... Nic ci nie zrobimy. W porównaniu do tych na ziemi, jesteśmy całkowicie żywi - rzekł brązowowłosy wykonując nieokreślony ruch prawą ręką.
- Widzę... - syknął nieznajomy, obracając w lewej ręce metalowy, ostro zakończony pręt, na którym od słońca, które powoli wyłaniało się zza chmur, lśniła ciemnoczerwona ciecz.
- A więc... Ja jestem Rick Grimes, a to jest Glenn. Może chcesz się do nas przyłączyć? Mamy niedaleko o... - powiedział policjant, lecz nie dokończył, ponieważ poczuł, jak skośnooki mówi mu coś do ucha.
- Nie bądź taki otwarty... Nie wiadomo kim on jest... - wyszeptał chłopak.
- A jak ty się nazywasz? - zapytał funkcjonariusz.
Nieznajomy badawczo spojrzał na Grimesa, a potem na młodzieńca w czapce z daszkiem. Rzucił pręt na ziemię i burknął niepewnie:
- Ethan... Ethan Eyrel. Na pewno mogę do was dołączyć?
- Oczywiście... O ile nie masz złych zamiarów. - mruknął zdecydowanym tonem brązowowłosy.
- Nie... Szczerze mówiąc to się cieszę nawet, że was spotkałem. Od dwóch miesięcy na swojej drodze nie zauważyłem ani jednej żywej duszy... No, nie licząc tych "snujów"... - odparł Ethan.
- Snujów? Tak ich nazwałeś? - zapytał skośnooki, a w odpowiedzi otrzymał zdecydowane potrząśnięcie głową w celu potwierdzenia.
- Chodźcie... Chyba już na dobre zgubiliśmy "snuje", he, he... - rzekł żartobliwie Rick.
Po kilku minutach wszyscy trzej znajdowali się już w lesie. Deszcz powoli ustępował złocistym promieniom słońca.
- Dobra... Odsapnijmy na chwilę... - powiedział policjant i zamaszystym ruch ręki zdjął kurtkę i podwinął rękaw białej koszulki - Och, dzięki Bogu! Och... Myślałem, że mnie ugryzł!
- Cholera... Tym razem mieliśmy piekielne szczęście - odpowiedział chłopak.
- Tak... - mruknął funkcjonariusz.
- Dwa miesiące temu byłem w Waszyngtonie - stamtąd pochodzę i tam też zastał mnie ten cholerny bajzel. Wiem, jak jest w dużych miastach... - burknął czarnowłosy mężczyzna.
- Serio? I naprawdę nie ma... Nie ma rządu? - odparł policjant.
- Tak... Wszystko poszło się... No wiecie, co...
Powoli zza drzew zaczęło się wyłaniać obozowisko. Było już widać kempingowca i samochody.
- Glenn. Proszę, nie mów Lori jak niewiele brakowało...
Tymczasem żona Ricka stała na skraju obozu. Jej koszula w kratkę i czarne włosy były mokre od deszczu, który ciągle lekko spadał z szarych chmur.
Po chwili podszedł do niej Shane.
- Nie masz się czym martwić. Rick potrafi o siebie zadbać, uparty z niego skurczybyk... Będą z powrotem, zanim zauważysz - powiedział czarnowłosy funkcjonariusz. Był ubrany w brązową, policyjną kurtkę.
- Ja tylko... Ja tylko nie chciałam, aby on tam szedł... Nie chcę znowu przez to przechodzić, nie chcę się martwić...
- Wracajmy do obozu. Jest zimno, nie możesz stać na deszczu - odpowiedział Shane i lekko złapał rękę Lori, a drugą położył na jej lewe ramię - Chodź... Ech, dotrzymam ci towarzystwa.
Nagle czarnowłosa odtrąciła ręce policjanta i zdecydowanie rzekła:
- Shane... Nie. Musisz przestać. Rick wrócił... Żyje... I jest moim mężem. Skończ z tym.
Funkcjonariusz spojrzał błędnym wzrokiem na kobietę i mruknął:
- A co... A co z tą nocą, kiedy my... Kiedy tu jechaliśmy?
- Ta noc... - zaczęła Lori, wzięła głęboki oddech i dodała: - Była pomyłką. Ja... To wina samotności i zagubienia...
Na te słowa Shane zacisnął mocno wargi i wbił wzrok w ziemię. Na jego policzku spłynęła jedna, samotna łza...
Kiedy Rick, Glenn i Ethan byli już przy mamie Carla, czarnowłosego policjanta już nie było. Brązowowłosy z żoną zastygł w uścisku.
- Tak się martwiłam... Boże, nawet nie wiesz jak... - mruknęła Lori.
Funkcjonariusz pocałował kobietę i odpowiedział:
- Nie powinnaś tu tak stać, kochanie... O, właśnie! Poznaj Ethana, będzie członkiem naszego obozowiska.
Czarnowłosa oderwała się od męża i podeszła do nowego mężczyzny. Podała mu rękę i powiedziała:
- Witaj. Jestem Lori, żona Ricka...
- Cześć. Ethan... - odparł cicho Eyrel i uścisnął dłoń kobiety.
Brązowowłosy spojrzał na niebo. Deszcz powoli przestał padać; lekko mżyło. Słońce coraz szybciej znikało za horyzontem. Nieubłaganie zbliżała się noc.
- Robi się coraz ciemniej. Chodźcie na kolację. Właśnie sobie przypomniałem, że mamy jeszcze trzy króliki z ostatniego polowania, a Dale rożen, więc najemy się. Ty też, Ethan - rzekł radośnie policjant. Złapał Lori za rękę i zaczął zmierzać w kierunku samochodów. Tuż za nimi szedł skośnooki oraz nowy członek grupy funkcjonariusza.
Pół godziny później wszyscy obozowicze siedzieli ubrani w ciepłe kurtki wokół ogniska, nad którym piekł się królik zamontowany na rożnie. Niektórzy trzymali w rękach plastikowe kubki pełne ciepłego napoju oraz kawałki mięsa.
- Słuchajcie, jako, że mamy wśród nas nową osobę, to pomyślałem, aby oficjalnie wam ją przedstawić. To jest Ethan; spotkaliśmy go, gdy razem z Glennem wracaliśmy z Atlanty - powiedział Rick wskazując ręką na czarnowłosego mężczyznę siedzącego po jego prawej stronie, i po chwili dodał: - Słuchaj, nic o tobie nie wiemy. Może opowiesz coś o sobie?
- Dobra... A więc, jak wspomniał pan policjant, nazywam się Ethan. Ethan Eyrel. Pochodzę z Waszyngtonu. Pracowałem jako urzędnik. Gdy cała ta apokalipsa się zaczęła, wracałem właśnie z delegacji... Nienawidziłem wyjazdów służbowych i zawsze przeklinałem szefa, że muszę gdzieś jechać. Jednak tym razem... Po prostu dobrze, że nie dojechałem do miasta, ponieważ... No, wiecie, skończyłbym jako potrawa dla tych "snujów"... Nie miałem żony, dzieci, rodzice także nie dożyli tego bajzlu, więc nie załamywałem się. Dwa miesiące nieustannej podróży w tym dzikim świecie mnie już męczyły, więc cieszę się, że was tu spotkałem... I to chyba tyle.
- Też się cieszymy, że mamy wśród nas kogoś nowego - odparł Shane.
Brązowowłosy wziął kawałek mięsa i ugryzł go, po czym rzekł:
- Dale, ten rożen się spisuje na medal... Nie wiem, jak bez niego upieklibyśmy królika.
Starszy mężczyzna siedzący na drugim końcu paleniska, odpowiedział:
- Nie ruszałem się nigdzie bez mojego sprzętu... Nigdy nie wiadomo, co może się w trasie przydać.
- No właśnie... Już wiem, czym zajmował się Ethan przed tym bajzlem, ale o was prawie nic. Choćby ty, Dale...
- Pracowałem w handlu przez prawie czterdzieści lat. Siedziałem w biurze, rozmawiając przez telefon... Miesiąc po przejściu na emeryturę kupiłem z żoną kempingowca i zaczęliśmy oglądać Amerykę. Podróżowaliśmy prawie trzy lata, zanim to się zaczęło. Byliśmy na kempingu jakieś osiemdziesiąt kilometrów stąd. Wracaliśmy z Florydy... Wieści dotarły do nas z lekkim opóźnieniem... Nie wiedzieliśmy nawet, co się dzieje. Moja żona... Ona została na tamtym kempingu... - mruknął Dale. Po tych słowach natychmiast spochmurniał. Wbił wzrok w ziemię, lecz po chwili dodał: - Kiedy ją pochowałem... Wyruszyłem do Atlanty. Miałem tam krewnych... Nie zdążyłem na czas, a po drodze spotkałem Amy i Andreę. Ich wóz stanął... Zabrakło im benzyny...
- Andrea odwoziła mnie do College'u. Za kilka dni miały się rozpocząć zajęcia. Byłam na przedostatnim roku prawa... Mogłam wrócić samolotem, ale zawsze lubiłam te nasze małe wyprawy - wtrąciła radośnie Amy.
- Co do mnie... Byłam recepcjonistką w kancelarii prawnej... Praca to jedna z rzeczy, do których nie chciałabym wrócić - dodała Andrea.
Kilka sekund później skośnooki młodzieniec po wypiciu napoju z kubka, zaczął mówić:
- Byłem... Dostawcą pizzy w Macon, w Georgii. Tkwiłem w długach po uszy... No, a teraz za nimi nie tęsknie. Jedyne, co bym chciał zmienić cofając się w czasie, to stosunki z rodzicami i... Przywrócić życie mojej... - przerwał, i cicho dodał: - Mojej dziewczynie...
Po opowieści Allena, Donny, Ricka i Shane'a wszyscy zaczęli powoli wstawać i iść do swoich namiotów, czy też samochodów. Brązowowłosy policjant jeszcze siedział na oponie przy ognisku, a obok niego Ethan. Trochę dalej pozostał Dale, Amy i Andrea. Grimes rozmawiał z nowym członkiem obozu na różnorakie tematy. Zauważył, że ten co chwilę spogląda na siostrę Andrei.
- Ethan, zagadaj do niej... - szepnął radośnie funkcjonariusz - Patrząc na ciebie przypominają mi się czasy poznania Lori... Ech...
- Że co? Nie przesadzaj, o co ci w ogóle chodzi, stary? - zaprzeczył kategorycznie Eyrel.
Rick tylko pokręcił głową i wstał. Zaczął zmierzać w stronę namiotu, gdy nagle usłyszał krzyk. Krzyk dziecka.
- Aaaaaaah! Ratunku!
To był krzyk Carla.
- Carl! O mój Jezu! - wykrzyczał przestraszony policjant i zaczął biec w stronę, z której dźwięk się rozprzestrzeniał. Po chwili znalazł się przy kempingowcu ledwo zauważalnym w promieniach księżyca. Zauważył Carla cofającego się przed żywym, ropiejącym trupem. Z jego brzucha zwisało krwiste jelito i odrywająca się, obrzydliwa skóra. Brązowowłosy podbiegł do syna, przesunął go zamaszystym, mocnym ruchem ręki i strzelił rewolwerem w głowę stwora. Ten osunął się na ziemię.
Natychmiast policjant podszedł do skulonego, leżącego na ziemi chłopca i ukucnął przy nim. Trzymając w lewej ręce broń, położył prawą na włosach syna i delikatnie gładził mówiąc:
- Carl... Już dobrze. Nie przejmuj się... Nic ci się nie stało... Carl? - zapytał zaniepokojony, zauważając brak reakcji ze strony chłopca. Ten po chwili podniósł wolno głowę i spojrzał w kierunku ojca ze łzami w oczach.
- Tatusiu... Ja... Ja nie mogłem strzelić... Prze... Przepraszam... - wydukał co chwilę łkając cicho Carl.
- Spokojnie, synku. Na szczęście nic się nie stało...
Nagle przy Ricku pojawił się Ethan i Shane. Gdy tylko usłyszeli wystrzał broni, przybiegli, aby zobaczyć co się stało. Czarnowłosy policjant już chciał zapytać, lecz zauważył, w jakim stanie jest chłopczyk i zaprzestał. Spojrzał w stronę leżącego trupa. Dla niego wszystko było jasne.
- Rick! Uważaj! - wykrzyknął nagle Ethan. Zauważył za brązowowłosym kolejnego potwora snującego się w stronę Grimesa. Dzięki jego ostrzeżeniu, funkcjonariusz obrócił się i strzelił w ropiejące czoło "snuja"...
- O cholera! Kolejne tu idą! - powiedział Shane patrząc przestraszonym wzrokiem za Ethanem, przełknął głośno ślinę i wysapał cicho: - To atak...
.
Z szarych, kłębiastych chmur spadał strumieniami deszcz. Na asfalcie po którym policjant i skośnooki biegli, powstawały kałuże. Przez wodę nawierzchnia stała się śliska i nagle...
- Rick! - krzyknął młodzieniec, wózek w jego dłoniach zatrząsł się i razem z nim upadł z hukiem na ziemię.
- Szlag! Postaw wózek i weź tyle broni, ile zdołasz! Szybko! - odparł funkcjonariusz rozglądając się wokół. Otaczały go potwory, dlatego natychmiast dobył z kabury pistolet i zaczął strzelać do stworów. Tylko, że na miejscu jednego zabitego pojawiały się dwa kolejne...
- O Boże! - wykrzyknął Glenn widząc żywego trupa, który szedł w jego stronę. Chłopak wciąż zbierając rozsypane na asfalcie spluwy i naboje w pozycji kucającej - gdy potwór był na prawdę blisko - kopnął go nogą w ropiejącą pozostałość golenia i kolbą rewolweru podniesionego z nawierzchni rozpłatał jego czaszkę.
Rick toporkiem zamachnął się na żywego trupa stojącego przed nim, przez co oderwał mu głowę od reszty niekompletnego ciała. Przez to nie zauważył stwora, który zaszedł go od tyłu... I łapczywie ugryzł w ramię, odrywając przy tym kawałek materiału z kurtki.
- Jaaaai! - krzyknął wystraszony brązowowłosy odpychając potwora i uderzając go z całej siły narzędziem w ropiejące czoło.
- Chodź, Rick!!! Pospiesz się, bo zginiemy!!! - powiedział skośnooki. Trzymał już wózek pełen broni i czekał na towarzysza, aby pobiec dalej.
Policjant podbiegł, złapał metalową obręcz wózka i zaczął razem z Glennem przedzierać się przez niezliczone ilości potworów.
- Chyba nam się uda! Już prawie jesteśmy! - krzyknął chłopak, zauważywszy drewniany płot na końcu zaułka, do którego biegli.
Rick co chwilę strzelał mierząc w głowy żywych trupów. Ktoś, kto by słyszał wystrzały, na pewno pomyślałby, że są one wydawane seriami.
- Nie gadaj, tylko biegnij! - odpowiedział funkcjonariusz chłopakowi, a po chwili już znajdował się razem z towarzyszem i wózkiem pełnym broni za drewnianym płotem, na ulicy znanych już domków jednorodzinnych.
Mężczyźni przeszli chwilę na drodze rozglądając się co chwilę za siebie, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie mają towarzystwa w postaci ruszających się niekompletnych ciał... Na szczęście byli na ulicy sami. Prawie sami.
- Co, u diabła, tam się dzieje? - wymamrotał brązowowłosy wytężając wzrok przed siebie. Jego oczom ukazało się kilka sylwetek ludzi bądź stworów. Jeden z nich poruszał się nadzwyczaj żywo... - Zaraz... Zobacz tam, Glenn. Tam jest człowiek!
Skośnooki popatrzył przed siebie, tam, gdzie palec policjanta mu wskazywał. Chłopak i funkcjonariusz byli już coraz bliżej tej osoby. Wokół niej leżały ciała już całkowicie martwe.
Gdy znajdowali się oni już na odległości kilku metrów, dokładnie przyjrzeli się tajemniczej postaci. Był to mężczyzna w czarnych, krótkich włosach i czarnej, również krótkiej brodzie. Jego ciemnozielone oczy były skierowane w kierunku Ricka i Glenna. Był on ubrany w czarną kurtkę, szare jeansy i czarne buty sportowe.
- Spokojnie... Nic ci nie zrobimy. W porównaniu do tych na ziemi, jesteśmy całkowicie żywi - rzekł brązowowłosy wykonując nieokreślony ruch prawą ręką.
- Widzę... - syknął nieznajomy, obracając w lewej ręce metalowy, ostro zakończony pręt, na którym od słońca, które powoli wyłaniało się zza chmur, lśniła ciemnoczerwona ciecz.
- A więc... Ja jestem Rick Grimes, a to jest Glenn. Może chcesz się do nas przyłączyć? Mamy niedaleko o... - powiedział policjant, lecz nie dokończył, ponieważ poczuł, jak skośnooki mówi mu coś do ucha.
- Nie bądź taki otwarty... Nie wiadomo kim on jest... - wyszeptał chłopak.
- A jak ty się nazywasz? - zapytał funkcjonariusz.
Nieznajomy badawczo spojrzał na Grimesa, a potem na młodzieńca w czapce z daszkiem. Rzucił pręt na ziemię i burknął niepewnie:
- Ethan... Ethan Eyrel. Na pewno mogę do was dołączyć?
- Oczywiście... O ile nie masz złych zamiarów. - mruknął zdecydowanym tonem brązowowłosy.
- Nie... Szczerze mówiąc to się cieszę nawet, że was spotkałem. Od dwóch miesięcy na swojej drodze nie zauważyłem ani jednej żywej duszy... No, nie licząc tych "snujów"... - odparł Ethan.
- Snujów? Tak ich nazwałeś? - zapytał skośnooki, a w odpowiedzi otrzymał zdecydowane potrząśnięcie głową w celu potwierdzenia.
- Chodźcie... Chyba już na dobre zgubiliśmy "snuje", he, he... - rzekł żartobliwie Rick.
Po kilku minutach wszyscy trzej znajdowali się już w lesie. Deszcz powoli ustępował złocistym promieniom słońca.
- Dobra... Odsapnijmy na chwilę... - powiedział policjant i zamaszystym ruch ręki zdjął kurtkę i podwinął rękaw białej koszulki - Och, dzięki Bogu! Och... Myślałem, że mnie ugryzł!
- Cholera... Tym razem mieliśmy piekielne szczęście - odpowiedział chłopak.
- Tak... - mruknął funkcjonariusz.
- Dwa miesiące temu byłem w Waszyngtonie - stamtąd pochodzę i tam też zastał mnie ten cholerny bajzel. Wiem, jak jest w dużych miastach... - burknął czarnowłosy mężczyzna.
- Serio? I naprawdę nie ma... Nie ma rządu? - odparł policjant.
- Tak... Wszystko poszło się... No wiecie, co...
Powoli zza drzew zaczęło się wyłaniać obozowisko. Było już widać kempingowca i samochody.
- Glenn. Proszę, nie mów Lori jak niewiele brakowało...
Tymczasem żona Ricka stała na skraju obozu. Jej koszula w kratkę i czarne włosy były mokre od deszczu, który ciągle lekko spadał z szarych chmur.
Po chwili podszedł do niej Shane.
- Nie masz się czym martwić. Rick potrafi o siebie zadbać, uparty z niego skurczybyk... Będą z powrotem, zanim zauważysz - powiedział czarnowłosy funkcjonariusz. Był ubrany w brązową, policyjną kurtkę.
- Ja tylko... Ja tylko nie chciałam, aby on tam szedł... Nie chcę znowu przez to przechodzić, nie chcę się martwić...
- Wracajmy do obozu. Jest zimno, nie możesz stać na deszczu - odpowiedział Shane i lekko złapał rękę Lori, a drugą położył na jej lewe ramię - Chodź... Ech, dotrzymam ci towarzystwa.
Nagle czarnowłosa odtrąciła ręce policjanta i zdecydowanie rzekła:
- Shane... Nie. Musisz przestać. Rick wrócił... Żyje... I jest moim mężem. Skończ z tym.
Funkcjonariusz spojrzał błędnym wzrokiem na kobietę i mruknął:
- A co... A co z tą nocą, kiedy my... Kiedy tu jechaliśmy?
- Ta noc... - zaczęła Lori, wzięła głęboki oddech i dodała: - Była pomyłką. Ja... To wina samotności i zagubienia...
Na te słowa Shane zacisnął mocno wargi i wbił wzrok w ziemię. Na jego policzku spłynęła jedna, samotna łza...
Kiedy Rick, Glenn i Ethan byli już przy mamie Carla, czarnowłosego policjanta już nie było. Brązowowłosy z żoną zastygł w uścisku.
- Tak się martwiłam... Boże, nawet nie wiesz jak... - mruknęła Lori.
Funkcjonariusz pocałował kobietę i odpowiedział:
- Nie powinnaś tu tak stać, kochanie... O, właśnie! Poznaj Ethana, będzie członkiem naszego obozowiska.
Czarnowłosa oderwała się od męża i podeszła do nowego mężczyzny. Podała mu rękę i powiedziała:
- Witaj. Jestem Lori, żona Ricka...
- Cześć. Ethan... - odparł cicho Eyrel i uścisnął dłoń kobiety.
Brązowowłosy spojrzał na niebo. Deszcz powoli przestał padać; lekko mżyło. Słońce coraz szybciej znikało za horyzontem. Nieubłaganie zbliżała się noc.
- Robi się coraz ciemniej. Chodźcie na kolację. Właśnie sobie przypomniałem, że mamy jeszcze trzy króliki z ostatniego polowania, a Dale rożen, więc najemy się. Ty też, Ethan - rzekł radośnie policjant. Złapał Lori za rękę i zaczął zmierzać w kierunku samochodów. Tuż za nimi szedł skośnooki oraz nowy członek grupy funkcjonariusza.
Pół godziny później wszyscy obozowicze siedzieli ubrani w ciepłe kurtki wokół ogniska, nad którym piekł się królik zamontowany na rożnie. Niektórzy trzymali w rękach plastikowe kubki pełne ciepłego napoju oraz kawałki mięsa.
- Słuchajcie, jako, że mamy wśród nas nową osobę, to pomyślałem, aby oficjalnie wam ją przedstawić. To jest Ethan; spotkaliśmy go, gdy razem z Glennem wracaliśmy z Atlanty - powiedział Rick wskazując ręką na czarnowłosego mężczyznę siedzącego po jego prawej stronie, i po chwili dodał: - Słuchaj, nic o tobie nie wiemy. Może opowiesz coś o sobie?
- Dobra... A więc, jak wspomniał pan policjant, nazywam się Ethan. Ethan Eyrel. Pochodzę z Waszyngtonu. Pracowałem jako urzędnik. Gdy cała ta apokalipsa się zaczęła, wracałem właśnie z delegacji... Nienawidziłem wyjazdów służbowych i zawsze przeklinałem szefa, że muszę gdzieś jechać. Jednak tym razem... Po prostu dobrze, że nie dojechałem do miasta, ponieważ... No, wiecie, skończyłbym jako potrawa dla tych "snujów"... Nie miałem żony, dzieci, rodzice także nie dożyli tego bajzlu, więc nie załamywałem się. Dwa miesiące nieustannej podróży w tym dzikim świecie mnie już męczyły, więc cieszę się, że was tu spotkałem... I to chyba tyle.
- Też się cieszymy, że mamy wśród nas kogoś nowego - odparł Shane.
Brązowowłosy wziął kawałek mięsa i ugryzł go, po czym rzekł:
- Dale, ten rożen się spisuje na medal... Nie wiem, jak bez niego upieklibyśmy królika.
Starszy mężczyzna siedzący na drugim końcu paleniska, odpowiedział:
- Nie ruszałem się nigdzie bez mojego sprzętu... Nigdy nie wiadomo, co może się w trasie przydać.
- No właśnie... Już wiem, czym zajmował się Ethan przed tym bajzlem, ale o was prawie nic. Choćby ty, Dale...
- Pracowałem w handlu przez prawie czterdzieści lat. Siedziałem w biurze, rozmawiając przez telefon... Miesiąc po przejściu na emeryturę kupiłem z żoną kempingowca i zaczęliśmy oglądać Amerykę. Podróżowaliśmy prawie trzy lata, zanim to się zaczęło. Byliśmy na kempingu jakieś osiemdziesiąt kilometrów stąd. Wracaliśmy z Florydy... Wieści dotarły do nas z lekkim opóźnieniem... Nie wiedzieliśmy nawet, co się dzieje. Moja żona... Ona została na tamtym kempingu... - mruknął Dale. Po tych słowach natychmiast spochmurniał. Wbił wzrok w ziemię, lecz po chwili dodał: - Kiedy ją pochowałem... Wyruszyłem do Atlanty. Miałem tam krewnych... Nie zdążyłem na czas, a po drodze spotkałem Amy i Andreę. Ich wóz stanął... Zabrakło im benzyny...
- Andrea odwoziła mnie do College'u. Za kilka dni miały się rozpocząć zajęcia. Byłam na przedostatnim roku prawa... Mogłam wrócić samolotem, ale zawsze lubiłam te nasze małe wyprawy - wtrąciła radośnie Amy.
- Co do mnie... Byłam recepcjonistką w kancelarii prawnej... Praca to jedna z rzeczy, do których nie chciałabym wrócić - dodała Andrea.
Kilka sekund później skośnooki młodzieniec po wypiciu napoju z kubka, zaczął mówić:
- Byłem... Dostawcą pizzy w Macon, w Georgii. Tkwiłem w długach po uszy... No, a teraz za nimi nie tęsknie. Jedyne, co bym chciał zmienić cofając się w czasie, to stosunki z rodzicami i... Przywrócić życie mojej... - przerwał, i cicho dodał: - Mojej dziewczynie...
Po opowieści Allena, Donny, Ricka i Shane'a wszyscy zaczęli powoli wstawać i iść do swoich namiotów, czy też samochodów. Brązowowłosy policjant jeszcze siedział na oponie przy ognisku, a obok niego Ethan. Trochę dalej pozostał Dale, Amy i Andrea. Grimes rozmawiał z nowym członkiem obozu na różnorakie tematy. Zauważył, że ten co chwilę spogląda na siostrę Andrei.
- Ethan, zagadaj do niej... - szepnął radośnie funkcjonariusz - Patrząc na ciebie przypominają mi się czasy poznania Lori... Ech...
- Że co? Nie przesadzaj, o co ci w ogóle chodzi, stary? - zaprzeczył kategorycznie Eyrel.
Rick tylko pokręcił głową i wstał. Zaczął zmierzać w stronę namiotu, gdy nagle usłyszał krzyk. Krzyk dziecka.
- Aaaaaaah! Ratunku!
To był krzyk Carla.
- Carl! O mój Jezu! - wykrzyczał przestraszony policjant i zaczął biec w stronę, z której dźwięk się rozprzestrzeniał. Po chwili znalazł się przy kempingowcu ledwo zauważalnym w promieniach księżyca. Zauważył Carla cofającego się przed żywym, ropiejącym trupem. Z jego brzucha zwisało krwiste jelito i odrywająca się, obrzydliwa skóra. Brązowowłosy podbiegł do syna, przesunął go zamaszystym, mocnym ruchem ręki i strzelił rewolwerem w głowę stwora. Ten osunął się na ziemię.
Natychmiast policjant podszedł do skulonego, leżącego na ziemi chłopca i ukucnął przy nim. Trzymając w lewej ręce broń, położył prawą na włosach syna i delikatnie gładził mówiąc:
- Carl... Już dobrze. Nie przejmuj się... Nic ci się nie stało... Carl? - zapytał zaniepokojony, zauważając brak reakcji ze strony chłopca. Ten po chwili podniósł wolno głowę i spojrzał w kierunku ojca ze łzami w oczach.
- Tatusiu... Ja... Ja nie mogłem strzelić... Prze... Przepraszam... - wydukał co chwilę łkając cicho Carl.
- Spokojnie, synku. Na szczęście nic się nie stało...
Nagle przy Ricku pojawił się Ethan i Shane. Gdy tylko usłyszeli wystrzał broni, przybiegli, aby zobaczyć co się stało. Czarnowłosy policjant już chciał zapytać, lecz zauważył, w jakim stanie jest chłopczyk i zaprzestał. Spojrzał w stronę leżącego trupa. Dla niego wszystko było jasne.
- Rick! Uważaj! - wykrzyknął nagle Ethan. Zauważył za brązowowłosym kolejnego potwora snującego się w stronę Grimesa. Dzięki jego ostrzeżeniu, funkcjonariusz obrócił się i strzelił w ropiejące czoło "snuja"...
- O cholera! Kolejne tu idą! - powiedział Shane patrząc przestraszonym wzrokiem za Ethanem, przełknął głośno ślinę i wysapał cicho: - To atak...
.
* * * * *
Witajcie!
Po pierwsze, chcę przeprosić Was za to, że zrobiłem sobie tygodniową przerwę w pisaniu opowiadania, ale nie miałem weny - po prostu... Po drugie, teraz rozdziały będą co tydzień - w piątki,
około godziny 21:30. Po trzecie, proszę Was o komentarze, ponieważ niezwykle
motywują do dalszego pisania, oraz powodują, że zaników weny jest mniej!
Pozdrawiam, PiSaRz.
Dziękuję za dedykację :) Co do rozdziału: bardzo długi i dobry, takich chcę zawsze ;) Wprowadziłeś kolejną nową postać, której nie było w komiksie i w serialu :D Z niecierpliwością czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Olek.
Na prawdę świetne opowiadania, fajnie, że to zaczyna trochę odbiegać od serialu, do tego doszła zupełnie nowa postać, Brawo, czekam na następne rozdziały. :)
OdpowiedzUsuńOd komiksu odchodzę, bo na nim się wzoruję. Jest on o wiele lepszy od lipnego serialu. :)
Usuń