poniedziałek, 17 lutego 2014

Część 1: Dni utracone - - 006

Rozdział Szósty

Nieznajomy


Opcja komentarzy została stworzona nie dlatego, aby bezwładnie się 
snuła pod każdym rozdziałem, ale dlatego, aby uszczęśliwić autora 
owych rozdziałów. A więc, drodzy czytelnicy, proszę o nie! 
Dają one niesamowitą motywację do dalszego pisania! :)


   Z błękitnego, bezchmurnego nieba świeciło jasnożółtymi promieniami słońce. Na wielkim obszarze ziemi porastała bujna, ciemnozielona trawa, która snującym się gdzieniegdzie żywym trupom sięgała praktycznie do pasa. W kilku miejscach na tej dzikiej łące wyrastały potężne drzewa - najczęściej dęby. Pośrodku polany przebiegała wydeptana ścieżka. Cała ta dolina była otoczona wokoło lasem.
   Jeden ze stworów, któremu zamiast prawej ręki zwisała ropiejąca skóra i poszarpane mięso, poruszał się na początku drogi - tuż przy lesie. Nagle obrócił się w stronę boru i przyśpieszył kroku. Gdy był już przy pierwszych krzakach, jego głowę przebił ostro zakończony bełt kuszy. Potwór całkiem martwy osunął się na ziemię.
   Zza drzew wyłoniło się dwóch mężczyzn. Jeden z nich - troszkę wyższy od drugiego - miał czarne włosy do połowy szyi i zielone oczy. Był wysportowany, a nawet muskularny. Na sobie miał czarną, motocyklową kurtkę z oderwanymi rękawami, pod którą był widoczny brązowy podkoszulek, oraz czarne, luźne spodnie i brązowe buty.
   Drugi mężczyzna był wyraźnie starszy od czarnowłosego. Miał niebieskie oczy i posiwiałe owłosienie na głowie, jak i na brodzie. Był on również wysportowany. W prawej ręce trzymał pistolet. Na sobie miał biały podkoszulek, szarą koszulę i szare spodnie.
   Mężczyźni ci byli braćmi. Siwowłosy nazywał się Merle, a drugi Daryl.

   Czarnowłosy podbiegł do zabitego przed chwilą żywego trupa i wyjął bez trudu bełt z jego niekompletnej czaszki, po czym wraz z bratem pobiegł dalej.
   Po chwili - gdy mężczyźni znajdowali się już po drugiej stronie polany - drogę zaszły im dwa stwory. Daryl zamachnął się i uderzył jednego z nich metalowym krańcem kuszy. Merle walnął drugiego kolbą od pistoletu, a jak potwór już się osunął na ziemię, nadepnął mu butem na głowę robiąc z niej miazgę.
   Bracia pognali dalej, ile sił w nogach. Na polanie zwrócili na siebie uwagę pozostałych żywych trupów. Pośród niezliczonej ilości drzew dwie sylwetki mężczyzn poruszały się niezwykle zwinnie. Lecz siwowłosy nie zauważył jednej suchej gałęzi, która zwisała z pnia dębu i uderzył się o nią w szyję. Momentalnie upadł, a Daryl spojrzawszy się na niego, podszedł i podał mu rękę. Gdy Merle się podniósł, czarnowłosy powiedział zdenerwowanie:
   - Ja pierdole... Zobacz za siebie...
   Brat Daryla obejrzał się za ramię. Zauważył dziesiątki snujących się w ich stronę stworów żądnych ludzkiego mięsa. 
   - Mamy, kurwa, towarzystwo... - burknął Merle, przełknął głośno ślinę i dodał: - Szybko, biegnij!
   Jak najszybciej potrafili, dobiegli do krańca lasu, w którym przebiegał stary, poszarpany asfalt. Po jego drugiej stronie znajdowały się wielkie doliny, obsiane w różnej ilości zboża i warzywa. Wśród nich stał biały, jednopiętrowy dom starej zabudowy. Obok niego była drewniana, też pomalowana na biało szopa. Budynki te były odgrodzone metalowym płotem, w którym znajdowała się brama wjazdowa i mała furtka.
   - Tam! - krzyknął Daryl do brata wskazując palcem na owe zabudowania.
   Po chwili mężczyźni znajdowali się na werandzie przed domem. Merle nerwowo zaglądnął przez balustradę, patrząc na coraz bliższą gromadę zombie. Podszedł do drzwi i mocno uderzył w nie ramieniem, próbując je wyważyć. Nie udało się.
   - Może tak klamką spróbujesz, braciszku? One tu idą, do cholery... - parsknął szyderczo czarnowłosy.
   - Spieprzaj - odwarknął siwowłosy, pociągając za uchwyt od wejścia. Te momentalnie się otworzyły, a mężczyzna z gniewem spojrzał na brata, który miał uśmiech zarysowany na twarzy.
   Daryl i Merle weszli pospiesznie do budynku, zamykając białe drzwi. Starszy facet wziął stojącą obok nich drewnianą komodę i przystawił do wejścia, aby potwory nie dostały się do środka. Czarnowłosy rozglądał się po pokoju, w którym się znajdowali. Był to chyba salon, ponieważ znajdował się w nim zakurzony, stary telewizor, jasnozielona sofa i drewniany stolik. Ściany były pomalowane na kremowo, chociaż w niektórych miejscach ten kolor przeradzał się w szarość z zaniedbania i brudu. Z pomieszczenia tego wychodziły tylko jedne drzwi, które prowadziły do przedpokoju, wejścia na drugie piętro, kuchni i łazienki. 
   Gdy siwowłosy otworzył owe drzwi i razem z bratem wszedł do korytarzu, pokazał szybkim ruchem głowy, aby Daryl sprawdził kuchnię znajdującą się po prawej stronie. Sam Merle poszedł natomiast do łazienki celując pistoletem we wszystkie strony. Był przygotowany na wszystko, ale w pokoju nie znalazł ani jednego potwora. 
   Czarnowłosy wszedł do kuchni. Kuszę miał w pogotowiu, trzymając palec na spuście w razie niebezpieczeństwa. Zauważył szare półki i szafki, metalową umywalkę pełną nieumytych naczyń i lodówkę. Otworzył ją i zauważył praktycznie pustkę; nie było w niej żadnego jedzenia - zostało tylko kilka butelek wody i piwa. 
   - Świetnie... - mruknął do siebie Daryl, patrząc na alkohol. Nie wiedział, że stoi za nim siwowłosy.
   - Co świetnie, braciszku? - spytał Merle i podszedł do czarnowłosego. Zauważył butelki z piwem, klepnął brata po ramieniu i dodał: - Jaka szkoda, że nie możesz pić, alkoholiku... Więcej dla mnie, he, he...
   - A weź się... - warknął ze złością Daryl szybko wychodząc z pomieszczenia, szturchając przy okazji siwowłosego. Trzymając w mocnym uścisku kuszę usiadł na kanapie w salonie. Chwilę siedział i zauważył brata wychodzącego z kuchni, który trzymał w dłoni otwarty trunek.
   - Na pewno nie chcesz łyczka, braciszku? He, he... - powiedział kpiąco Merle, po czym wziął głęboki łyk alkoholu. Czarnowłosy tylko gniewnie spojrzał na niego.
   Nagle drzwi wejściowe gwałtownie się poruszyły, lekko przesuwając komodę zastawiającą je. Zza nich rozległo się głośne pomrukiwanie żywych trupów. Za oknami pojawiły się dziesiątki ropiejących ciał, które z całych sił chciały się przedostać się do wnętrza budynku.
   - Kurna, słabo tą komodę postawiłeś... - rzekł zdenerwowany Daryl. Zerwawszy się z sofy szybko podszedł do drzwi, dosuwając mocno mebel.
   - Oj, nie złość się tak, braciszku. To piękności szkodzi, he, he! - burknął siwowłosy.
   - Spierdzielaj... Zresztą, widzę, że masz słaby łeb, skoro zaczynasz tak pieprzyć po jednym piwie... - odparł czarnowłosy, i - gdy żywe trupy znów uderzyły w drzwi - dodał: - Kuźwa, są silne. Mówię, ci: jest ich za dużo. Ta komoda nie wytrzyma!
   - Pierwszy raz się z tobą zgodzę... Trzeba coś dostawić... Chodź, pomożesz mi z tą sofą...
   Po kilkunastu sekundach bracia przesunęli kanapę do drzwi. Lecz mimo to stwory coraz mocniej próbowały się dobić do Daryla i Merla. Tym razem przez okna. Napierały na nie coraz mocniej, a ponieważ było ich dużo, to powoli niszczyły szyby.
   - Okna... Cholera, musimy stąd spieprzać, braciszku - rzekł siwowłosy rozglądając się wokół siebie - Prędzej czy później dobiją się do nas...

   - Chodź sprawdzić, czy jest tylne wyjście - mruknął czarnowłosy zdecydowanym tonem - I zostaw to cholerne piwo...
   Merle spojrzał gniewnie na brata i odparł z pogardą:
   - Nie rozkazuj mi, gówniarzu.
   Mężczyźni popatrzyli na siebie spode łba i poszli w kierunku korytarza. W kuchni ani w  łazience nie było wyjścia prowadzącego na podwórze. Zostało im tylko do sprawdzenia piętro. Daryl i siwowłosy weszli po ciemnobrązowych, drewnianych i zakurzonych schodach. Ich oczom ukazało się przestronne pomieszczenie pomalowane na żółto. Wychodziło z niego kilka drzwi. Jedno było wejściem na balkon. 
   Gdy tylko czarnowłosy i Merle zauważyli je, zaczęli zmierzać w ich kierunku. Zdecydowanym krokiem podeszli do szklanych drzwi i wyszli na taras. Rozejrzeli się wokół. Zbliżała się noc - słońce powoli znikało za horyzontem. Starszy mężczyzna wyjrzał głową za metalową balustradę. Pod nimi nie było ani jednego żywego trupa, ale za to był drewniany wóz z sianem.
   - Żadnego potwora... Mamy szczęście, braciszku. Zostało tylko jedno - skok... - szepnął Merle do Daryla.
   - Yhym... - przytaknął czarnowłosy, z lekkim zaskoczeniem w oczach.
   Po chwili oby dwaj mężczyźni byli na ziemi. Mocno się otrzepali z siana, rozejrzeli się w celu sprawdzenia, czy w pobliżu nie kręci się ani jeden potwór. Gdy tylko upewnili się, że droga do stodoły jest "czysta", pobiegli w jej kierunku. Nie mieli żadnego jedzenia, więc chcieli zobaczyć, czy w szopie coś zdatnego do spożycia się znajduje.
   Minutę później bracia znajdowali się już pod drewnianą, pomalowaną na biało, wysoką na kilkanaście metrów stodołą. Czarnowłosy uchylił lekko podwójne, również drewniane drzwi. Celując na wszystko kuszą wszedł do środka. Tuż za nim był Merle, który jak wszedł do wnętrza szopy, zamknął wejście.
   Pomieszczenie to było wyściełane sianem. Przez niewielkie okno naprzeciw mężczyzn wpadały blade promienie słoneczne odbijane od pełnego księżyca. Na drugim końcu stodoły mieściła się zagroda dla koni, która była pusta. Nie było tu ani jednego żywego trupa, lecz...
   - O kurwa - wymamrotał wystraszony siwowołosy. Daryl równie wielkimi oczami patrzył w miejsce, które tak zdziwiło jego brata.
   Przy drewnianych ścianach szopy leżały ludzkie korpusy bez głów. Z ciał unosił się wstrętny odór rozkładu. W niektórych częściach tych ciał było widać kości bądź zwisające mięso. Każdy z trupów miał na szyi zawieszone kawałki kartonu, na których były napisane różne rzeczy.
   Czarnowłosy podszedł do pierwszego korpusu i spojrzał na napis.
   - "Kłamca"... - przeczytał cicho wciąż zdumiony Daryl na głos, i dodał zszokowanym tonem: - O cholera...
   Obok niego stanął Merle patrzący na następnego trupa.
   - "Gwałciciel"... - rzekł starszy mężczyzna spoglądając na kawałek kartonu. Tymczasem czarnowłosy był naprzeciwko brata, przy kolejnym ciele. Na tym z kolei było napisane: "Pijak".
   Daryl patrzył nieobecnym wzrokiem na ten napis. Poczuł się, jakby to on leżał na miejscu tych zwłok - przecież też był... Znaczy się jest uzależniony od alkoholu.
   Po chwili siwowłosy znajdował się przy korpusie leżącym obok stojącego czarnowłosego mężczyzny.
   - "Złodziej"... - wyszeptał Merle tekst ze zwłok.Nagle bracia zauważyli - ostatnie już - ciało,leżące bezwładnie pośrodku stodoły. Tym razem było ono kompletne; miał przestrzeloną w czole głowę. W prawej ręce padliny leżał pistolet, a na kartonie przywiązanym do szyi napis brzmiał: "Morderca"...
   - Pewnie najpierw ich pozabijał, a potem sam sobie palnął w łeb... - powiedział Merle - Psychol...
   - Możliwe... Zobacz - odpowiedział Daryl, biorąc z siana obok "Mordercy" leżące, pogniecione zdjęcie. Widniała na nim szczęśliwa rodzina: uśmiechnięty mężczyzna, kobieta i mała dziewczynka.
   - To on... Jezu... Co się z tym pieprzonym światem stało... - burknął siwowłosy trzymając w ręku fotografię.
   - Nie ma żadnego jedzenia. Cholera, musimy iść dalej.... Długo bez wody też nie wytrzymamy... - wyksztusił czarnowłosy. Tymczasem Merle wyjął zza koszuli butelkę wody i rzekł wykpiwczo:
   - Na szczęście twój brat ma mózg i wziął trochę z lodówki z tego domu... Ty to byś beze mnie zginął, braciszku.
   - Nie pieprz, tylko daj łyka... - odparł Daryl i wyrwał butelkę z ręki Merle'a. Napoił się i dodał: - Trzymaj, idziemy da...
   W tym momencie przerwał mu odgłos uderzenia w drewno, a raczej drewniane drzwi. Zza nich roznosiło się pomrukiwanie... To były żywe trupy.
   - Kurwa, wyczuły nas... Ja pierdole, wychodź przez to okno! - krzyknął zdenerwowanie siwowłosy.
   Mężczyźni szybko pobiegli w kierunku zagrody dla koni, przeskoczyli drewniany płot oddzielający i spojrzeli na drzwi. Były otwarte, a niekompletne i ropiejące ciała zaczęły iść w stronę ludzi.
   - Co za paskudztwa... Przeskakuj, szybko! - burknął Daryl szturchając brata w kierunku okna.
   Zombie zbliżały się. Merle dopiero co był na drewnianej okiennicy, a czarnowłosy trzymając kurczowo kuszę stał przy płocie. Gdy jakiś potwór przybliżył się do niego na niebezpieczną odległość, naciskał spust, przez co metalowy, ostry bełt przeciął na wylot głowę stwora.
    Po krótkiej chwili Daryl wraz z bratem był już na dworze. Ogarniała ich straszna ciemność. Ledwo widzieli trawę połyskującą w świetle księżyca i niezliczonych gwiazd. Merle rozejrzał się dookoła. Kilka sylwetek żywych trupów zaznaczało swoją obecność na rozległym polu, a także...
   - Tam jakaś chata jest, braciszku. Biegniemy... - wyszeptał siwowłosy.
   Co chwila na drodze mężczyzn stawały ropiejące, wydające ciche lub głośne pomruki stwory. Za każdym razem opadały już całkowicie zabite na zaoraną ziemię. Raz dzięki potężnemu uderzeniu metalową częścią kuszy, a raz kolby pistoletu.
   Kilka minut nieustannego biegu sprawiło, że Daryl i Merle stojąc przy domie, do którego chcieli się przemieścić, głośno sapali ze zmęczenia. Po krótkim odpoczynku weszli na werandę żółtego, jednopiętrowego budynku. Otworzyli białe drzwi i weszli do środka.
   - Dawaj wode... - wycharczał czarnowłosy.
   Starszy mężczyzna już wyciągał butelkę, kiedy usłyszał dźwięk przeładowania broni. Momentalnie zastygł. Zza jego pleców rozległ się męski głos:
   - Ręce do góry!

3 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle bardzo dobry. Opisy przestrzeni i sytuacji pozwalają się wczuć, dzięki czemu całość czyta się bardzo przyjemnie. Świetnie opisane relacje między bohaterami. Dzięki końcówce, czekam ze zniecierpliwieniem na koleją część.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział dobry muszę powiedzieć :) Wprowadziłeś dwie postacie, których nie było w komiksie - Daryl i Merle, co bardzo mnie cieszy :) Z niecierpliwością czekam na rozdział siódmy :D

    PS. Domyślam się kim jest ten "męski głos", ale nie będę zdradzał swych domysłów. :D

    Pozdrawiam, Olek. :)

    OdpowiedzUsuń